Witam stałe i nowe Obserwatorki
Pewnie się zastanawiacie skąd taki tytuł posta. Otóż niedługo minie rok jak zafascynowała mnie wiklina papierowa. I z tej okazji chciałam pokazać jaką metamorfozę przeszły moje wyroby z wikliny. Początki były trudne wręcz zanosiło się , że w życiu nic z wikliny nie stworzę. Po pierwsze nie potrafiłam skręcić rurki . To była droga przez mękę, nauka skręcania rurek zajęła mi jakieś 8 godz. Po pierwszych 2 godz. ręka mnie bolała a rurki albo się rozkręcały ale miały grubość palca. Ale, że ja uparta bestia jestem odłożyłam skręcanie zasiadłam do komputera i obejrzałam chyba wszystkie filmiki instruktarzowe jakie były w sieci . Kiedy po kolejnych 2 godz. rurki zaczęły przypominać rurki byłam dumna jak paw. Dopracowanie mojej metody skręcania zajęło mi kolejne 4 godz. Ale nauczyłam się skręcać rurki w powietrzu i za diabła nie potrafię jej skręci na stole. Ma to swoje dobre strony bo mogę je kręcić jadąc np. samochodem - oczywiście jako pasażer. I teraz bez pociętych gazet , wykałaczki i kleju nie wsiadam do auta.
Mój pierwszy koszyk zaczynałam chyba ze 3 razy - dwa pierwsze wylądowały w śmieciach i znowu przyszła chwila zwątpienia : osnowa była kompletnie pijana i ciągle mi się przewracała, rurki mi się brzydko łamały, słoik z wodą, który był wzornikiem nie chciał stać w jednym miejscu i ciągle go musiałam łapać , w ogóle miałam wrażenie jak by mi brakowało kolejnych dwóch rąk. Dobrnęłam do końca słoika i stanęłam - znowu problem jak to cholerstwo zakończyć żeby to jakoś wyglądało . Obejrzałam kolejną porcję filmików w sieci - po kolejnych 2 godz. jakoś się udało.
Moje pierwsze "arcydzieła" wyglądają tak - zostawiłam sobie na pamiątkę służą mi do dziś jako pojemniki na rurki, pędzle , kleje
Tu próbowałam nauczyć się splotu spiralnego bo bardzo chciałam zrobić wianek lub choinkę
Po czym doszłam do wniosku , że rurki mogą mieć również inne zastosowanie - okleiłam nimi zwykłe pudełko po chusteczkach higienicznych i przyznam że był to pierwszy mój produkt z którego byłam w miarę zadowolona.
Następnie przyszła kolej na osłonki na doniczki z elementami decoupage - nadal nieco koślawe
Poczułam się trochę pewniej w tej dziedzinie rękodzieła i porwałam się na filiżankę ze spodkiem
I takie to były moje początki wikliny papierowej.
Zapowiada sie ciekawa historia .Osłonka na doniczkę ze słonecznikiem jest boska .
OdpowiedzUsuńAniu najważniejsze ,że widać postępy w wyplataniu.Pierwsze prace wiadomo jakie są ,beznadziene za to jaki się ma do nich sentyment.Mój pierwszy koszyk nadal stoi i ma się dobrze,mimo,że krzywy i byle jak wypleciony.Twoja historyjka obrazkowa jest bardzo ciekawa,możesz ją dalej kontynuować:)
OdpowiedzUsuńDzięki Danusiu Ty to zawsze potrafisz podnieść człowieka na duchu. Napisałam to trochę z przekory bo jak słyszę od niektórych osób : ja tak nie umiem , to nie dla mnie itp. to mi się gorzej robi . Przecież mogłam od razu pokazać koszyki z dzisiaj ładne równiutkie - a tak pokazuje że jak ktoś chce to się może nauczyć wszystkiego tylko trochę chęci wystarczy - wiadomo nikt nie urodził się geniuszem - no może poza Tobą :-).
UsuńJak na pierwsze prace, to wszystkie koszyczki wyglądają rewelacyjnie. Koszyczek ze słonecznikami wygląda bardzo pięknie. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńAle piękne te prace! Serio, jakbym nie przeczytała, że czegoś im brakuje, to sama z siebie nijak bym na to nie wpadła :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa
UsuńŚliczne prace. Wiklina papierowa to jest niesamowicie wdzięczna technika. Ja w swoim dorobku mam tylko kilka koślawych koszyków, ale może kiedyś sie zmobilizuje i zajmę się tą techniką na większa skalę :)
OdpowiedzUsuńhihi...się usmiałam... wcale nie takie znowu krzywulce ci wyszły jak na pierwszy raz...
OdpowiedzUsuńwidywałam takie "koromysła", że "o matko"! z których autorki były zadziwiająco wprost i niezwykle dumne...
ja jednak poległam... może się jeszcze kiedyś odważę podjąc próbę...ale na razie "liżę rany"... które wylądowały w koszu.